Być może należę do ludzi nazbyt drobiazgowych, ale nie potrafię niczego pojąć dogłębnie bez przelania myśli na papier, więc musiałem czymś zająć ręce i zapisać te słowa. W przeciwnym razie nigdy bym się nie dowiedział, czym jest dla mnie bieganie.
— Haruki Murakami, „O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu”
– Który z biegaczy jest Twoją inspiracją? – jakiś czas temu redaktorzy jednego z portali biegowych zapytali swoich czytelników. Spodziewali się pewnie w odpowiedziach nazwisk największych biegowych gwiazd i legend. I takie też najczęściej się pojawiały. Lecz ja po krótkim zastanowieniu podałam nazwisko, które poza moim najbliższym otoczeniem, z pewnością nikomu nic nie powiedziało:
– Marcin ….. Mój starszy brat. Bo gdyby mnie on nie zainspirował, pewnie nigdy nie zaczęłabym biegać.
Był rok 2010, a może nawet 2009, kiedy mój brat rozpoczął przygodę z bieganiem i faktem tym wzbudził sensację i podziw całej rodziny. Wszyscy cieszyli się bardzo jego kolejnymi medalami. Wszyscy z zapartym tchem obserwowali, jak systematycznie gubi kolejne kilogramy i zatraca swoją figurę misia. Wszyscy dziwili się, że oprócz przemiany zewnętrznej przeżywa również tę wewnętrzną – robi się bardziej poukładany, uczy się dyscypliny, lepiej organizuje czas. Wszyscy nie dowierzali, że zaczyna biegać coraz dłuższe dystanse. A fakt, że 30 września 2012 roku zaliczył swój maratoński debiut, dla wszystkich był czymś nie do pojęcia. I ja wraz z tymi wszystkimi podziwiałam, dziwiłam się, nie dowierzałam, nie pojmowałam i z zapartym tchem obserwowałam kolejne sukcesy brata. W duchu zazdrościłam mu nawet, ale gdy tylko napomykał, że ja przecież też mogłabym zacząć.
– Przecież bieganie jest strasznie nudne – przerywałam mu i zapierałam się z uporem maniaka: – Nie, nie, nie, nie! Nie umiem! Nie potrafię! Nie chcę! Nie będę! Nie nadaję się!
Około dwóch lat zeszło się Marcinowi, by mnie przekonać, że nie takie bieganie straszne i nie takie bieganie nudne, jak je malują. Nastał sierpień roku 2012. Miałam za sobą miesiąc treningów na bieżni i kilka krótkich przebieżek w plenerze, gdy wybrałam się na kilka dni do Karwii, gdzie brat spędzał wakacje z rodziną.
– Będziesz jutro rano biegał? – zapytałam, gdy tylko dotarłam na miejsce.
– Będę.
– To ja też – stwierdziłam.
– I ja też – dodała jego córka, a moja chrześnica.
– Ale zróbmy nie więcej niż 5 kilometrów.
– No właśnie – podchwyciłam.
Następnego dnia wstaliśmy rano (biorąc pod uwagę wakacyjne standardy – bardzo rano), założyliśmy stroje sportowe i udaliśmy się we troje na wycieczkę, wiodącą nadmorskimi lasami. To wtedy powstały moje pierwsze biegowe fotografie. To wtedy zrobiłam pierwsze “dłuższe” wybieganie. Byłam przekonana, że brat poprowadził nas na obiecane 5 km, ale…
– No, dziewczynki – oznajmił zadowolony z siebie, kiedy wróciliśmy do miasteczka.
– Przebiegłyście właśnie 8,5 kilometra.
A kolejnego ranka pękła już moja pierwsza dziesiątka.
Po powrocie do domu sprawy potoczyły się lawinowo. Brat radził, brat podpowiadał, brat namawiał na udział w zawodach. Swój debiut w imprezie biegowej (10 km podczas „Biegnij, Warszawo!”) zaliczyłam równo tydzień po debiucie maratońskim brata, a medal, który wówczas zdobyłam, nie był pierwszym i ostatnim, lecz pierwszym z wielu z całkiem pokaźnej dziś kolekcji. A są wśród nich i te na 5, i te na 10, i te na 21, i te na 42,195 km. Są nawet dwa puchary. Nie medale i puchary są jednak w tym wszystkim najważniejsze. Bo z czasem okazało się, że bieganie jest nie tylko niestraszne i nienudne, lecz… szalenie inspirujące.
Bieganie zainspirowało mnie do zadbania o wygląd i zdrowie. Zaczęłam się lepiej odżywiać, straciłam ponad 25 kg, poprawił mi się metabolizm i krążenie, zahartowałam się, niełatwo ulegam zmęczeniu, bakteriom i wirusom, wzrósł mój poziom energii.
Bieganie zainspirowało mnie do pracy nad swoim charakterem. Wzmocniło go, wytrenowało systematyczność i samodyscyplinę, nauczyło nie ulegać negatywnym emocjom, nie pozwoliło osiadać na laurach, kazało wciąż i wciąż stawać się lepszym i silniejszym.
Bieganie zainspirowało mnie do przetrwania ciężkiego okresu w życiu zawodowym i prywatnym. Pozwoliło się oczyścić, uporządkować myśli, zapanować nad chaosem, utrzymać się w pionie, nie popaść w depresję, pozbyć się kompleksów, nabrać pewności i wiary we własne możliwości, lepiej zrozumieć siebie i świat, otworzyć się na ludzi.
Bieganie zainspirowało mnie do zawarcia wielu nowych przyjaźni. Bo to właśnie wśród biegaczy poznałam najbardziej pomocne, najbardziej serdeczne i najbardziej życzliwe osoby.
Bieganie zainspirowało mnie do zmiany pracy. Odważyłam się zrezygnować z branży, w której przepracowałam kilkanaście lat, a która mnie wewnętrznie wypaliła, i znaleźć taką – która choć mniej płatna i zupełnie mi obca – dała radość oraz szansę na rozwój i awans.
Bieganie zainspirowało mnie do pisania. Gdy biegam, treści postów i wpisów na bloga, którego dzięki bieganiu założyłam, układają się właściwie same i przede wszystkim nie trafiają jak niegdyś do szuflady.
Bieganie sprawiło wreszcie, że i ja sprowokowałam i zmotywowałam parę osób do zmiany stylu życia. Że i ja od paru osób usłyszałam: “Jesteś moją inspiracją. Gdybyś mnie nie zainspirowała, pewnie nigdy nie zaczęłabym/nie zacząłbym biegać”. Czasem ani gwiazdy, ani legendy nie są w stanie przekonać nas do biegania tak jak sukces takich zwyczajnych osób z najbliższego otoczenia. Bo skoro może mój brat, bo skoro mogę ja, to przecież mogą wszyscy!
Małgorzata Roszkowska-Kazała
1 nagroda w konkursie na esej Zainspirowani do biegania
gru 16 2014
Zainspirowana do biegania i … zainspirowana bieganiem
Być może należę do ludzi nazbyt drobiazgowych, ale nie potrafię niczego pojąć dogłębnie bez przelania myśli na papier, więc musiałem czymś zająć ręce i zapisać te słowa. W przeciwnym razie nigdy bym się nie dowiedział, czym jest dla mnie bieganie.
— Haruki Murakami, „O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu”
– Który z biegaczy jest Twoją inspiracją? – jakiś czas temu redaktorzy jednego z portali biegowych zapytali swoich czytelników. Spodziewali się pewnie w odpowiedziach nazwisk największych biegowych gwiazd i legend. I takie też najczęściej się pojawiały. Lecz ja po krótkim zastanowieniu podałam nazwisko, które poza moim najbliższym otoczeniem, z pewnością nikomu nic nie powiedziało:
– Marcin ….. Mój starszy brat. Bo gdyby mnie on nie zainspirował, pewnie nigdy nie zaczęłabym biegać.
Był rok 2010, a może nawet 2009, kiedy mój brat rozpoczął przygodę z bieganiem i faktem tym wzbudził sensację i podziw całej rodziny. Wszyscy cieszyli się bardzo jego kolejnymi medalami. Wszyscy z zapartym tchem obserwowali, jak systematycznie gubi kolejne kilogramy i zatraca swoją figurę misia. Wszyscy dziwili się, że oprócz przemiany zewnętrznej przeżywa również tę wewnętrzną – robi się bardziej poukładany, uczy się dyscypliny, lepiej organizuje czas. Wszyscy nie dowierzali, że zaczyna biegać coraz dłuższe dystanse. A fakt, że 30 września 2012 roku zaliczył swój maratoński debiut, dla wszystkich był czymś nie do pojęcia. I ja wraz z tymi wszystkimi podziwiałam, dziwiłam się, nie dowierzałam, nie pojmowałam i z zapartym tchem obserwowałam kolejne sukcesy brata. W duchu zazdrościłam mu nawet, ale gdy tylko napomykał, że ja przecież też mogłabym zacząć.
– Przecież bieganie jest strasznie nudne – przerywałam mu i zapierałam się z uporem maniaka: – Nie, nie, nie, nie! Nie umiem! Nie potrafię! Nie chcę! Nie będę! Nie nadaję się!
Około dwóch lat zeszło się Marcinowi, by mnie przekonać, że nie takie bieganie straszne i nie takie bieganie nudne, jak je malują. Nastał sierpień roku 2012. Miałam za sobą miesiąc treningów na bieżni i kilka krótkich przebieżek w plenerze, gdy wybrałam się na kilka dni do Karwii, gdzie brat spędzał wakacje z rodziną.
– Będziesz jutro rano biegał? – zapytałam, gdy tylko dotarłam na miejsce.
– Będę.
– To ja też – stwierdziłam.
– I ja też – dodała jego córka, a moja chrześnica.
– Ale zróbmy nie więcej niż 5 kilometrów.
– No właśnie – podchwyciłam.
Następnego dnia wstaliśmy rano (biorąc pod uwagę wakacyjne standardy – bardzo rano), założyliśmy stroje sportowe i udaliśmy się we troje na wycieczkę, wiodącą nadmorskimi lasami. To wtedy powstały moje pierwsze biegowe fotografie. To wtedy zrobiłam pierwsze “dłuższe” wybieganie. Byłam przekonana, że brat poprowadził nas na obiecane 5 km, ale…
– No, dziewczynki – oznajmił zadowolony z siebie, kiedy wróciliśmy do miasteczka.
– Przebiegłyście właśnie 8,5 kilometra.
A kolejnego ranka pękła już moja pierwsza dziesiątka.
Po powrocie do domu sprawy potoczyły się lawinowo. Brat radził, brat podpowiadał, brat namawiał na udział w zawodach. Swój debiut w imprezie biegowej (10 km podczas „Biegnij, Warszawo!”) zaliczyłam równo tydzień po debiucie maratońskim brata, a medal, który wówczas zdobyłam, nie był pierwszym i ostatnim, lecz pierwszym z wielu z całkiem pokaźnej dziś kolekcji. A są wśród nich i te na 5, i te na 10, i te na 21, i te na 42,195 km. Są nawet dwa puchary. Nie medale i puchary są jednak w tym wszystkim najważniejsze. Bo z czasem okazało się, że bieganie jest nie tylko niestraszne i nienudne, lecz… szalenie inspirujące.
Bieganie zainspirowało mnie do zadbania o wygląd i zdrowie. Zaczęłam się lepiej odżywiać, straciłam ponad 25 kg, poprawił mi się metabolizm i krążenie, zahartowałam się, niełatwo ulegam zmęczeniu, bakteriom i wirusom, wzrósł mój poziom energii.
Bieganie zainspirowało mnie do pracy nad swoim charakterem. Wzmocniło go, wytrenowało systematyczność i samodyscyplinę, nauczyło nie ulegać negatywnym emocjom, nie pozwoliło osiadać na laurach, kazało wciąż i wciąż stawać się lepszym i silniejszym.
Bieganie zainspirowało mnie do przetrwania ciężkiego okresu w życiu zawodowym i prywatnym. Pozwoliło się oczyścić, uporządkować myśli, zapanować nad chaosem, utrzymać się w pionie, nie popaść w depresję, pozbyć się kompleksów, nabrać pewności i wiary we własne możliwości, lepiej zrozumieć siebie i świat, otworzyć się na ludzi.
Bieganie zainspirowało mnie do zawarcia wielu nowych przyjaźni. Bo to właśnie wśród biegaczy poznałam najbardziej pomocne, najbardziej serdeczne i najbardziej życzliwe osoby.
Bieganie zainspirowało mnie do zmiany pracy. Odważyłam się zrezygnować z branży, w której przepracowałam kilkanaście lat, a która mnie wewnętrznie wypaliła, i znaleźć taką – która choć mniej płatna i zupełnie mi obca – dała radość oraz szansę na rozwój i awans.
Bieganie zainspirowało mnie do pisania. Gdy biegam, treści postów i wpisów na bloga, którego dzięki bieganiu założyłam, układają się właściwie same i przede wszystkim nie trafiają jak niegdyś do szuflady.
Bieganie sprawiło wreszcie, że i ja sprowokowałam i zmotywowałam parę osób do zmiany stylu życia. Że i ja od paru osób usłyszałam: “Jesteś moją inspiracją. Gdybyś mnie nie zainspirowała, pewnie nigdy nie zaczęłabym/nie zacząłbym biegać”. Czasem ani gwiazdy, ani legendy nie są w stanie przekonać nas do biegania tak jak sukces takich zwyczajnych osób z najbliższego otoczenia. Bo skoro może mój brat, bo skoro mogę ja, to przecież mogą wszyscy!
Małgorzata Roszkowska-Kazała
1 nagroda w konkursie na esej Zainspirowani do biegania
By Signovum • esej •