O kobiecie w szpilkach na nogach zwykło się myśleć jako o efemerycznej, kruchej istotce, która wymaga silnego, męskiego ramienia. Jednak jeśli zamieni obcasy na buty treningowe, z miejsca przeobraża się w RoboCopa w spódnicy.
Jej kroki podczas zawodów biegowych wręcz pożerają kolejne kilometry, a żelazna siła woli pcha jej umysł, a przy okazji i ciało, wciąż i wciąż do przodu. I jeszcze taka osóbka jakby mimochodem rozmyśla. Oto bowiem damskie bieganie to próba przemyślenia wielu frapujących problemów codziennego życia. W żadnym wypadku nie jest to bieganie w pustce, do której docierają od czasu do czasu strzępy myśli, o czym pisał Haruki Murakami. Kobiecy umysł traktuje ten dodatkowy, podarowany przez los czas, jako ulotne chwile, kiedy damy w obuwiu sportowym mogą próbować wygładzić nieco niewyprasowane fałdy rzeczywistości. Podczas pokonywania trasy – choćby takiej jak „Grójecka Dycha”, kobiety mają w końcu czas tylko dla siebie. Mężowie nie domagają się dwudaniowego obiadu, dzieci nie rozciągają swych matek jak ludzików z plasteliny. Telefon nie dzwoni jak opętany, zapisane gęstym maczkiem kartki terminarza nie skandują ostrzegawczo, by wszcząć rewolucję.
Kobiecy bieg to piękno, gracja, zaduma, filozofia odczuwania świata wszystkimi zmysłami. Biegaczka ma sposobność, by skonfrontować swoje doznania sensualistyczne i nieomal religijne, które rodzą się w jej duszy, gdy tak kilometr za kilometrem pokonuje ból swego ciała i przezwycięża tęsknotę za komfortem. Wciąż w ruchu, wciąż z oczyma zwróconymi do przodu, ku przyszłości – nie ma szansy na zbyt wiele osobistych retrospekcji, które uczyniłyby jej myślenie ponurym i szarym, ukrytym za powierzchnią szyby, zaparowaną nostalgią. Dostrzega cel przed sobą, jej całe ciało wychyla się ku temu określonemu punktowi – iskrzy ku temu, co będzie i temu, co się wydarzy.
Jej ruch to pełne harmonii podróżowanie ku bytom przyszłym i mglistym, które – choć tak odległe, wabią swoimi monstrualnymi gabarytami oraz architektonicznym rozmachem. Trasa kluczy, wygina się, zakręca, przeobraża – biegnąca kobieta – waleczna wilczyca XXI wieku, węszy za swoim celem, za zwierzyną, która ukrywa się pod postacią mety. Świat wokół jakby ulegał zniekształceniu, normalność w rzeczywistości okazuje się tylko kurtyną, która nagle może opaść z hukiem. Realność staje się nierealna, przypomina rzeczywistą nierzeczywistość Alicji po drugiej stronie lustra, tymczasowej rezydentki w Krainie Czarów. Kobieta w biegu może stracić poczucie czasu i przestrzeni, a droga przed nią – dotychczas jasno określona i wytyczona, nagle okazuje się tajemniczą ścieżką ku filozofii ruchu. Damski mózg, poddany tylu bodźcom, mieniącym się istną feerią barw, znienacka może wyprodukować nieznane mu wcześniej myśli, zbliżyć się do poznania sensów bytu. Owe myśli podczas wysiłku fizycznego są w stanie falować, pulsować, przepływać cichutko przez umysł niczym lekkie, letnie obłoczki, nie pozostawiając po sobie żadnych silniejszych wrażeń. Mogą jednak także doprowadzić do narodzin takich procesów, które zaowocują realnymi pojedynkami opinii, walczącymi przy pomocy szabli argumentów i noży ekspresyjnych przerywników. Myśli poddane takiej bitwie, podobnej do tej pod Grunwaldem, mogą zacząć zataczać hermetyczne koła, by ostatecznie wydostać się z mózgu pod postacią potu, który biegnąca kobieta wytrze ręką z czoła.
Filozoficzne rozważania nie wypełniają jednak całej postaci kobiety, która zdecydowała się wziąć udział w biegu. Grójecki Bieg Uliczny wyzwala w paniach jeszcze dodatkową porcję adrenaliny, dzięki której są w stanie dobiec do mety i nie paść zaraz tuż za nią. Adrenalina mobilizuje, podtrzymuje na duchu i ciele, koi bolesne otarcia stopy. Jest jak zastrzyk pozytywnej energii, taki ożywczy kop w tyłek, który zwiększa zaangażowanie w ten mocny wysiłek. Dodaje energii, odżywia mięśnie nadzieją na sukces. Próbuje przekonać, że ewentualne cierpienie ciała, zmuszanego do długotrwałego wysiłku – to dobry pomysł.
Każda biegaczka w czasie tych niezwykle emocjonalnych chwil pokonywania trasy zawodów, uczestniczka misterium ruchu – powinna poświęcić w myślach kilka minut Robercie „Bobbi” Gibb, pierwszej kobiecie, która ukończyła maraton w Bostonie w roku 1966. Przed tą datą powszechne było myślenie, że kobiety ze względów fizjologicznych nie są w stanie uczestniczyć w rywalizacji z mężczyznami na tak długich trasach. Najdłuższa droga, którą mogły pokonać, wynosiła tylko półtora mili. Dyrektor biegu w Bostonie, Will Cloney, wysłał do „Bobbi” list, w którym wytłumaczył jej, że będąc kobietą – nie może ukończyć biegu, jej ciało nie będzie do tego zdolne. Tym samym odrzucił jej zgłoszenie. Ona jednak stanęła na starcie zawodów, tyle, że ukryta w… pobliskich krzakach.
Ubrała się między innymi w bermudy, pożyczone od swego brata i niebieską bluzę z kapturem, pod którą włożyła ciasny, czarny strój pływaczki. Gdy biegacze ruszyli, poczekała kilka chwil i niespodziewanie wskoczyła w tłum zawodników. Ci szybko zorientowali się, że biegnie z nimi kobieta. Nie mieli jednak nic przeciwko temu, wręcz przeciwnie – zapewniali ją o swoim wsparciu. Zachęcona ich życzliwym przyjęciem – Roberta zdecydowała się zdjąć maskującą bluzę. Publiczność oszalała – widzowie zachwycili się, że oto nagle w biegu, tak dotąd męskim sporcie, odważyła się wziąć udział kobieta. Odtąd prasa uznała, że „Bobbi” udało się złamać barierę płci w bieganiu i stała się tą, dzięki której także pozostałe zawodniczki mogły spróbować swoich sił na morderczej trasie. Po latach Roberta w wywiadach przyznaje, że w trakcie pokonywania tych 42 kilometrów wciąż myślała o tym, ile ograniczeń i stereotypów legnie w gruzach, gdy w końcu uda się jej dotrzeć do mety. Rzeczywiście, dokonała prawie niemożliwego i pokazała, że w drobnych, kruchych z pozoru kobietkach drzemią nieodgadnione siły, które tylko czekają na moment, kiedy będą mogły wyjść na światło dzienne. Na chwilę triumfu czekała dwa lata, które spędziła bardzo aktywnie – biegała codziennie. Jej treningiem było między innymi pokonywanie ośmiu mil, dzielących ją od szkoły. Nie potrzebowała do biegania specjalnego stroju, a i jej obuwie było dość nietypowe. Ćwiczyła bowiem w białych, skórzanych butach pielęgniarek Czerwonego Krzyża.
Obecnie każda kobieca stópka może liczyć podczas biegu na komfortowy, sportowy pantofelek. Tylko bowiem dobrze dopasowane obuwie może sprawić, że biegaczka będzie kontemplować ulotny fenomen istnienia, a nie bolący paluch lewej nogi. Tylko odpowiednio dobrany but spowoduje, że kobieta – zamiast myśleć o bolącej nodze, zdecyduje się wejść w trans doznań, zapuści sondę w rzeczywistość i samą siebie. Lekkość damskich stóp to gwarancja, że jej damski umysł znajdzie chwilę, by relaksacyjnie zagłębić się w niezbadane, kuszące zakamarki życia. Dla odmiany – naznaczona stygmatami bolesnych nóg, skoncentrowana raczej będzie na nieprzyjemnych impulsach, które przez całą trasę biegu będą działały na nią rozpraszająco i dekoncentrująco. Zamiast czuć wybuchy serotoniny i endorfin, będzie odczuwała wyłącznie wybuchy irytacji i niezadowolenia. Reszta ubrania biegaczki teoretycznie nie jest już tak ważna. Zdarzają się jednak panie, które nawet przed startem w zawodach potrafią znaleźć chwilę, by pomalować w ulubionym kolorze paznokcie i przefarbować u fryzjera włosy. Choć przecież spocone i nieludzko zmęczone w czasie tych długich chwil intensywnego wysiłku, chcą czuć się zadbane i kobiece. Ich intuicja zawsze przecież wypatrzy przyglądające się wnikliwie oko publiczności, która chętnie komplementuje zawodników, nagradza oklaskami, ale także obserwuje i ocenia.
Kobiece bieganie inspirowane jest przez różne potrzeby. Są panie, które koncentrują się na poprawie swojego zdrowia i kondycji fizycznej, inne – liczą na to, że podczas regularnego biegania przy okazji zgubią kilka kilogramów i zbytecznych kalorii, a potem już nigdy ich nie odnajdą. Spotkać można wśród uczestniczek zawodów także takie damy, które twierdzą, że bieganie to rodzaj pożytecznego egoizmu: wreszcie mają czas tylko dla siebie i nikomu nie muszą się z niego tłumaczyć. Bywają też panie, które uznają aktywność fizyczną za rodzaj filozoficznego systemu wierzeń, który zapewnia im równowagę psychofizyczną. Dla wielu kobiet bieganie jest zaś po prostu rodzajem przyjemności, którą ukradły i zawłaszczyły z hermetycznego świata mężczyzn. Nie dobudowują do swojego ulubionego sportu żadnej ideologii, tylko zakładają na nogi wytarte buty i truchtają przed siebie, byle dalej od trosk i zmartwień, które dobijają się do ich życia niczym nocne zjawy z horrorów. Podobnie jak Haruki Murakami są zdania, że biegaczowi do szczęścia wystarcza sama chęć regularnego pokonywania określonej trasy, a nie jakiś specjalistyczny, markowy sprzęt ze sklepu sportowego. Czują, że bieganie potrafi dostarczyć nowych bodźców do działania, rozszerzyć horyzonty myślowe. Wypełnia je duma, że zdecydowały się podjąć to wyzwanie, pokonać ograniczenia mięśni. Jak biegaczka Courtney Parsons, żyją dla tych dwóch momentów szalonego skoku adrenaliny: gdy czekają na starcie przed biegiem oraz gdy przekraczają linię mety. Reszta jest dla nich ciężką pracą, która – choć potrafi nieść zadowolenie i satysfakcję, częściej przyprawia je o płacz z bólu i bezsilności. Nie załamują się jednak, wciąż koncentrując się nad umysłem. Muszą go okiełzać, by nie brykał zbyt radośnie po niwie beztroski.
Śmiech, entuzjazm, żywiołowość, optymizm – wszystko to wnoszą kobiety w zawody „Grójeckiej Dychy”. One bowiem – podobnie jak biegaczka Sarah Condor, wolą biegać, a nie tylko planować bieganie. Z pewnością niejedna z nich zgodzi się ze stwierdzeniem, że bardziej męczące jest bezowocne myślenie o bieganiu, niż realne zmęczenie po zawodach. Zatem, zeskakujemy z kanapy, hop! O tak, znakomicie! Zakładamy buty treningowe i już jesteśmy pełnoprawnymi biegaczkami. Prawda, jakie to teoretycznie proste?
Anna Kokot
Wyróżnienie w konkursie na esej Zainspirowani do biegania
gru 20 2014
Damy w biegu
O kobiecie w szpilkach na nogach zwykło się myśleć jako o efemerycznej, kruchej istotce, która wymaga silnego, męskiego ramienia. Jednak jeśli zamieni obcasy na buty treningowe, z miejsca przeobraża się w RoboCopa w spódnicy.
Jej kroki podczas zawodów biegowych wręcz pożerają kolejne kilometry, a żelazna siła woli pcha jej umysł, a przy okazji i ciało, wciąż i wciąż do przodu. I jeszcze taka osóbka jakby mimochodem rozmyśla. Oto bowiem damskie bieganie to próba przemyślenia wielu frapujących problemów codziennego życia. W żadnym wypadku nie jest to bieganie w pustce, do której docierają od czasu do czasu strzępy myśli, o czym pisał Haruki Murakami. Kobiecy umysł traktuje ten dodatkowy, podarowany przez los czas, jako ulotne chwile, kiedy damy w obuwiu sportowym mogą próbować wygładzić nieco niewyprasowane fałdy rzeczywistości. Podczas pokonywania trasy – choćby takiej jak „Grójecka Dycha”, kobiety mają w końcu czas tylko dla siebie. Mężowie nie domagają się dwudaniowego obiadu, dzieci nie rozciągają swych matek jak ludzików z plasteliny. Telefon nie dzwoni jak opętany, zapisane gęstym maczkiem kartki terminarza nie skandują ostrzegawczo, by wszcząć rewolucję.
Kobiecy bieg to piękno, gracja, zaduma, filozofia odczuwania świata wszystkimi zmysłami. Biegaczka ma sposobność, by skonfrontować swoje doznania sensualistyczne i nieomal religijne, które rodzą się w jej duszy, gdy tak kilometr za kilometrem pokonuje ból swego ciała i przezwycięża tęsknotę za komfortem. Wciąż w ruchu, wciąż z oczyma zwróconymi do przodu, ku przyszłości – nie ma szansy na zbyt wiele osobistych retrospekcji, które uczyniłyby jej myślenie ponurym i szarym, ukrytym za powierzchnią szyby, zaparowaną nostalgią. Dostrzega cel przed sobą, jej całe ciało wychyla się ku temu określonemu punktowi – iskrzy ku temu, co będzie i temu, co się wydarzy.
Jej ruch to pełne harmonii podróżowanie ku bytom przyszłym i mglistym, które – choć tak odległe, wabią swoimi monstrualnymi gabarytami oraz architektonicznym rozmachem. Trasa kluczy, wygina się, zakręca, przeobraża – biegnąca kobieta – waleczna wilczyca XXI wieku, węszy za swoim celem, za zwierzyną, która ukrywa się pod postacią mety. Świat wokół jakby ulegał zniekształceniu, normalność w rzeczywistości okazuje się tylko kurtyną, która nagle może opaść z hukiem. Realność staje się nierealna, przypomina rzeczywistą nierzeczywistość Alicji po drugiej stronie lustra, tymczasowej rezydentki w Krainie Czarów. Kobieta w biegu może stracić poczucie czasu i przestrzeni, a droga przed nią – dotychczas jasno określona i wytyczona, nagle okazuje się tajemniczą ścieżką ku filozofii ruchu. Damski mózg, poddany tylu bodźcom, mieniącym się istną feerią barw, znienacka może wyprodukować nieznane mu wcześniej myśli, zbliżyć się do poznania sensów bytu. Owe myśli podczas wysiłku fizycznego są w stanie falować, pulsować, przepływać cichutko przez umysł niczym lekkie, letnie obłoczki, nie pozostawiając po sobie żadnych silniejszych wrażeń. Mogą jednak także doprowadzić do narodzin takich procesów, które zaowocują realnymi pojedynkami opinii, walczącymi przy pomocy szabli argumentów i noży ekspresyjnych przerywników. Myśli poddane takiej bitwie, podobnej do tej pod Grunwaldem, mogą zacząć zataczać hermetyczne koła, by ostatecznie wydostać się z mózgu pod postacią potu, który biegnąca kobieta wytrze ręką z czoła.
Filozoficzne rozważania nie wypełniają jednak całej postaci kobiety, która zdecydowała się wziąć udział w biegu. Grójecki Bieg Uliczny wyzwala w paniach jeszcze dodatkową porcję adrenaliny, dzięki której są w stanie dobiec do mety i nie paść zaraz tuż za nią. Adrenalina mobilizuje, podtrzymuje na duchu i ciele, koi bolesne otarcia stopy. Jest jak zastrzyk pozytywnej energii, taki ożywczy kop w tyłek, który zwiększa zaangażowanie w ten mocny wysiłek. Dodaje energii, odżywia mięśnie nadzieją na sukces. Próbuje przekonać, że ewentualne cierpienie ciała, zmuszanego do długotrwałego wysiłku – to dobry pomysł.
Każda biegaczka w czasie tych niezwykle emocjonalnych chwil pokonywania trasy zawodów, uczestniczka misterium ruchu – powinna poświęcić w myślach kilka minut Robercie „Bobbi” Gibb, pierwszej kobiecie, która ukończyła maraton w Bostonie w roku 1966. Przed tą datą powszechne było myślenie, że kobiety ze względów fizjologicznych nie są w stanie uczestniczyć w rywalizacji z mężczyznami na tak długich trasach. Najdłuższa droga, którą mogły pokonać, wynosiła tylko półtora mili. Dyrektor biegu w Bostonie, Will Cloney, wysłał do „Bobbi” list, w którym wytłumaczył jej, że będąc kobietą – nie może ukończyć biegu, jej ciało nie będzie do tego zdolne. Tym samym odrzucił jej zgłoszenie. Ona jednak stanęła na starcie zawodów, tyle, że ukryta w… pobliskich krzakach.
Obecnie każda kobieca stópka może liczyć podczas biegu na komfortowy, sportowy pantofelek. Tylko bowiem dobrze dopasowane obuwie może sprawić, że biegaczka będzie kontemplować ulotny fenomen istnienia, a nie bolący paluch lewej nogi. Tylko odpowiednio dobrany but spowoduje, że kobieta – zamiast myśleć o bolącej nodze, zdecyduje się wejść w trans doznań, zapuści sondę w rzeczywistość i samą siebie. Lekkość damskich stóp to gwarancja, że jej damski umysł znajdzie chwilę, by relaksacyjnie zagłębić się w niezbadane, kuszące zakamarki życia. Dla odmiany – naznaczona stygmatami bolesnych nóg, skoncentrowana raczej będzie na nieprzyjemnych impulsach, które przez całą trasę biegu będą działały na nią rozpraszająco i dekoncentrująco. Zamiast czuć wybuchy serotoniny i endorfin, będzie odczuwała wyłącznie wybuchy irytacji i niezadowolenia. Reszta ubrania biegaczki teoretycznie nie jest już tak ważna. Zdarzają się jednak panie, które nawet przed startem w zawodach potrafią znaleźć chwilę, by pomalować w ulubionym kolorze paznokcie i przefarbować u fryzjera włosy. Choć przecież spocone i nieludzko zmęczone w czasie tych długich chwil intensywnego wysiłku, chcą czuć się zadbane i kobiece. Ich intuicja zawsze przecież wypatrzy przyglądające się wnikliwie oko publiczności, która chętnie komplementuje zawodników, nagradza oklaskami, ale także obserwuje i ocenia.
Kobiece bieganie inspirowane jest przez różne potrzeby. Są panie, które koncentrują się na poprawie swojego zdrowia i kondycji fizycznej, inne – liczą na to, że podczas regularnego biegania przy okazji zgubią kilka kilogramów i zbytecznych kalorii, a potem już nigdy ich nie odnajdą. Spotkać można wśród uczestniczek zawodów także takie damy, które twierdzą, że bieganie to rodzaj pożytecznego egoizmu: wreszcie mają czas tylko dla siebie i nikomu nie muszą się z niego tłumaczyć. Bywają też panie, które uznają aktywność fizyczną za rodzaj filozoficznego systemu wierzeń, który zapewnia im równowagę psychofizyczną. Dla wielu kobiet bieganie jest zaś po prostu rodzajem przyjemności, którą ukradły i zawłaszczyły z hermetycznego świata mężczyzn. Nie dobudowują do swojego ulubionego sportu żadnej ideologii, tylko zakładają na nogi wytarte buty i truchtają przed siebie, byle dalej od trosk i zmartwień, które dobijają się do ich życia niczym nocne zjawy z horrorów. Podobnie jak Haruki Murakami są zdania, że biegaczowi do szczęścia wystarcza sama chęć regularnego pokonywania określonej trasy, a nie jakiś specjalistyczny, markowy sprzęt ze sklepu sportowego. Czują, że bieganie potrafi dostarczyć nowych bodźców do działania, rozszerzyć horyzonty myślowe. Wypełnia je duma, że zdecydowały się podjąć to wyzwanie, pokonać ograniczenia mięśni. Jak biegaczka Courtney Parsons, żyją dla tych dwóch momentów szalonego skoku adrenaliny: gdy czekają na starcie przed biegiem oraz gdy przekraczają linię mety. Reszta jest dla nich ciężką pracą, która – choć potrafi nieść zadowolenie i satysfakcję, częściej przyprawia je o płacz z bólu i bezsilności. Nie załamują się jednak, wciąż koncentrując się nad umysłem. Muszą go okiełzać, by nie brykał zbyt radośnie po niwie beztroski.
Śmiech, entuzjazm, żywiołowość, optymizm – wszystko to wnoszą kobiety w zawody „Grójeckiej Dychy”. One bowiem – podobnie jak biegaczka Sarah Condor, wolą biegać, a nie tylko planować bieganie. Z pewnością niejedna z nich zgodzi się ze stwierdzeniem, że bardziej męczące jest bezowocne myślenie o bieganiu, niż realne zmęczenie po zawodach. Zatem, zeskakujemy z kanapy, hop! O tak, znakomicie! Zakładamy buty treningowe i już jesteśmy pełnoprawnymi biegaczkami. Prawda, jakie to teoretycznie proste?
Anna Kokot
Wyróżnienie w konkursie na esej Zainspirowani do biegania
By Signovum • esej •